Pedersen Bente - Saga Trzy Siostry - 06 Pojednanie.pdf

(682 KB) Pobierz
BENTE PEDERSEN
POJEDNANIE
R
OZDZIAŁ
1
- Nie zabierzemy jej do Jakobvollen! Nie pozwolę na to!
Ingrid i Iver stali, mierząc się wzrokiem. Ona, prosta jak sosna, gotowa walczyć o
dziecko, bronić go, jakby mówiła: Nic złego nie może przytrafić się Maret, jeśli tylko w
mojej mocy jest temu zapobiec. Iver trzymał ręce głęboko w kieszeniach. Przed chwilą lekarz
powiedział im, że Maret ma odrę.
- To nawet nie jest twoje dziecko - dodał. Jakby jeszcze raz wbijał nóż w ranę. -
Przecież nie umiesz zajmować się dziećmi. Chyba dlatego właśnie wracasz do domu? Poza
tym wygląda na to, że Aile wcale nie ma ochoty się jej pozbyć.
Mówiąc to Iver skinął w stronę wozu, w którym siedziała Aile. Dziewczyna ściskała
kurczowo nosidełko, jakby nigdy już nie miała wypuścić go z rąk. Nawet nie słyszała, co mó-
wią Ingrid i Iver. Wiedziała tylko, że się kłócą. Jedno z nich wygra, tym razem zapewne
Ingrid.
- Zawiozę Aile i dziecko do Målsnes - ciągnął Iver.
Był odpowiedzialny za Jokobvollen. Także za Stinę, oby
Bóg się nad nią zlitował. Była teraz taka słaba, a gospodarstwo jej potrzebowało. Oby
jak najprędzej stała się znowu tą dawną Stiną, tą, która potrafiła chwycić za toporek i zrąbać
cały zagajnik, kiedy okazało się, że jej mąż nie pali się do roboty, chociaż cały czas jest
mocny w gębie. Iver niewiele wiedział o chorobach, o tej też, nie chciał jednak narażać
innych na niebezpieczeństwo. Chyba nawet Ingrid powinna to zrozumieć.
- Może jej brat i pozostali jeszcze nie wyruszyli - dodał.
- Mają ze sobą renifery, nie będzie musiała nieść dziecka całą drogę przez góry.
Ingrid patrzyła na brata zdumiona. Nie wierzyła własnym uszom. Iver nie był tak
zimny, przecież go znała. Jasne, lubił się popisywać i często wygadywał głupoty, ale w głębi
duszy tak bardzo się od niej nie różnił. Nie odmówiłby bliźniemu pomocy w potrzebie,
szczególnie niewinnemu dziecku. Nikt nie zachowywał się w ten sposób, nie u nich, w
Jakobvollen.
- Stina jest chora - powiedział, patrząc w bok. Policzki miał czerwone. Ręce zacisnęły
się w kieszeniach. Nic więcej nie mógł powiedzieć. Stali przed domem doktora, nie zamierzał
wykrzykiwać pod cudzymi oknami, że jego żona straciła dziecko. Stina sama powie Ingrid,
przyjaźnią się i pewnie rozmawiają ze sobą o wszystkim.
O wszystkim.
Nagle zrobiło mu się niedobrze. Serce mocniej zabiło w piersi. Bał się, starał się
jednak z tym nie zdradzić.
Jak mógł być tak cholernie głupi?
Akurat w tamtym momencie nie kierował się rozumem. Z początku Laura była po
prostu sympatyczna, przyjacielska, jak zwykle. Nigdy go do niczego nie zachęcała. Już
dawno temu wiele mogło się między nimi wydarzyć, gdyby nie jej zdrowy rozsądek.
Potrafiła trzymać go na dystans. I właśnie dlatego lubił ją odwiedzać. Ich spotkania były
całkowicie niewinne, bezpieczne. Nareszcie miał się komu zwierzyć, jakaś kobieta go
słuchała, rozmawiała z nim, widziała go, a jednocześnie nigdy nie zapominała, gdzie jest
granica.
Aż do tamtej chwili.
Iver nie miał pojęcia, jak to się stało. Opowiedział jej o Stinie i dziecku, o tym, że jest
pewien, że zrobiła to specjalnie, umyślnie pracowała ponad siły, by je stracić. Nieważne, ile
łez wypłakała, on i tak jej nie wierzył.
Za to najwidoczniej Laura uwierzyła jemu.
Nagle gdzieś zniknął stół, przy którym siedzieli, nagle znaleźli się wtuleni w siebie,
ich dłonie szukały nagiego ciała pod ubraniem. W oszołomieniu nawet nie zdążyli się
przestraszyć, że ktoś ich zobaczy przez okno, nie pomyśleli, by zamknąć drzwi na klucz.
Pociągnęła go za sobą do pokoju, chłodnego, wypełnionego oślepiającym blaskiem. Dopiero
kiedy siedział już na posłaniu, z rumieńcem wstydu na twarzy poprawiając na sobie ubranie,
zauważył, dlaczego w pokoju jest tak jasno. W oknach wisiały delikatne koronkowe firanki,
do środka bez przeszkód sączył się słoneczny blask.
- Wrócisz teraz do niej? - zapytała Laura.
A on był zbyt wielkim tchórzem, by odpowiedzieć, on, który przed chwilą dał się
oszołomić jej miękkiemu, pełnemu ciału, tak różnemu od ciała Stiny. On, który nie potrafił
się zatrzymać, nawet kiedy w drzwiach stanęła jego siostra, dał się porwać szaleństwu, aż
zerwały się wszelkie hamulce, aż usłyszał, jak Laura krzyczy pod nim. Zakrył dłonią jej usta.
Na skórze został ślad jej zębów, ale przynajmniej cała wieś się nie dowiedziała.
Wychodząc, Iver nawet na nią nie spojrzał. Nie miał siły. Laura była
przeciwieństwem Stiny, przyjacielska, ciepła i miękka. Piękna, kwitnąca, jakby stworzona do
tego, by być matką. Ona na pewno chętnie nosiłaby jego dziecko. Jednak nie mógł jej tego
powiedzieć. Wobec Stiny również zachował milczenie. Być może Laura zrozumiała, jak
wygląda sytuacja w Jakobvollen.
Był tchórzem.
Nie miał nawet odwagi zapytać Ingrid, co zamierza powiedzieć Stinie. Jakaś jego
część pragnęła wierzyć, że Stina o niego nie dba, lecz inna część wiedziała, że ją zranił, cho-
ciaż jednocześnie nadał pragnął ją chronić. Tak naprawdę rozumiał, dlaczego Sina nie chce
mieć z nim dzieci. Nie kochała go. Darzyła uczuciem piekarza z Tromsø, to z winy Ivera
nigdy go nie dostanie.
- Dziwi mnie, że myślisz o Stinie - powiedziała Ingrid.
Przez tę nieskończenie długą milczącą chwilę z trudem próbowała się opanować.
Kiedy przypomniała sobie, w jakiej sytuacji go zastała, jej twarz również pokrył rumieniec.
Nieraz była na niego zła, nieraz miała ochotę go zabić, tyle przykrości musiała znosić z jego
strony. Kiedy zmusił Stinę do małżeństwa, tym samym niszcząc jej życie, i nawet nie
pomyślał, czemu tak nagle się zgodziła, była na niego wściekła. Jeszcze nigdy jednak nie
była na niego tak zła jak dziś.
I nigdy wcześniej tak bardzo jej nie zawiódł.
Zdradził Stinę w najohydniejszy sposób.
Ingrid uznała, że nie musi stosować się do żadnych reguł, skoro on tego nie robi. Stina
miała prawo poznać prawdę, ale, o ile Ingrid znała brata, on długo nie zechce jej wyznać. A
więc zagra kartami, które dał jej do ręki. Chodzi o życie Maret.
- Jeśli odeślesz dziecko, Stina dowie się o tobie i twojej kumie lisiczce.
Patrzyła na niego wyzywająco.
Kuma lisiczka.
Iver też znał tę bajkę, jednak nigdy nie wpadłby na to, by użyć takiego określenia. Za
to jego siostra najwidoczniej uważała, że jest ono niezwykle trafne. Wielu na pewno by się z
nią zgodziło, gdyby prawda wyszła na jaw. Przezwisko na pewno prędko przylgnęłoby do
Laury, lecz on uważał, że na nie nie zasłużyła. Po prostu uległa chwili słabości. Aż do
tamtego momentu to ona była silniejsza z nich dwojga. To ona go nie chciała.
Kuma lisiczka!
Zacisnął szczęki. Do licha, nie pozwoli, by Ingrid zrobiła z tego coś odrażającego.
Choć, trzeba przyznać, zachowali się bardzo głupio. Wyciągnął zaciśnięte pięści z kieszeni,
podszedł do niej, z taką miną, jakby chciał złapać ją za ramiona i nią potrząsnąć, ale
opanował się.
- Do diabła, Ingrid!
Iver odwrócił się i schylił głowę. Całe jego ciało drżało od tłumionej wściekłości.
Ingrid miała go w garści, doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Tak właśnie myślałam - powiedziała, raczej ze smutkiem niż triumfalnie.
Nie czekając na pomoc, wdrapała się do bryczki. Aile nadal nie odrywała wzroku od
dziecka. Ingrid czuła jej strach. Znów coś je łączyło. Ingrid wolałaby jednak, by ta więź znik-
nęła. Maret tyle już przeszła. To niesprawiedliwe, by takie malutkie dziecko było narażone na
tyle niebezpieczeństw.
Może zresztą nigdy nie dorośnie, nie dostanie tej szansy.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała Aile, jakby czytała w myślach Ingrid, jakby
to ona decydowała o życiu dziecka, jakby jej wola była silniejsza od wyroków losu. Spojrzała
w kierunku domu i wstrząsnęła się.
- To chyba nie jest zbyt dobry lekarz. Sam niezbyt zdrowo wyglądał. Zauważyłaś?
- Odniosłam wrażenie, że wie, co mówi. - Ingrid ciężko westchnęła. Tak chętnie
pocieszyłaby przyjaciółkę. Sama potrzebowała pociechy, ale nie znajdowała jej.
- Jedziemy do domu. Maret dostanie tam to, czego jej potrzeba: spokój, ciepło i
jedzenie. Tyle osób się o nią zatroszczy, niedługo wyzdrowieje, zobaczysz.
W głębi duszy wiedziała, że jej słowa były jedynie życzeniem. Córka Lotte zmarła na
odrę, Ingrid słyszała nawet o przypadkach śmierci wśród dorosłych. Najbardziej narażeni byli
starsi i dzieci. A Maret była taka maleńka! Paskudna choroba, na którą nie ma lekarstwa.
Lekarz kazał im tylko cierpliwie czekać.
- Co się dzieje ze Stiną? - zapytała Ingrid, przypomniawszy sobie słowa Ivera.
Jednocześnie pomyślała, że może choć na chwilę zdoła zająć myśli Aile czymś innym.
- Rozmawiałaś z nią. Wyglądała na chorą?
Aile potrząsnęła głową, jakby nie rozumiała, skąd to pytanie.
- Nie zauważyłam niczego nadzwyczajnego.
Ingrid wpatrywała się w plecy Ivera siedzącego na koźle przez nimi. W dłoniach
kurczowo ściskał lejce. Miała wrażenie, że mówił szczerze, nie kłamałby w tak poważnej
sprawie. Mogłaby trącić go teraz i zmusić, by wszystko jej powiedział, wiedziała jednak, że
to bez sensu.
- Nie rozmawiałam z nią zbyt wiele - przyznała Aile, nie patrząc na Ingrid. - Trochę
się na siebie pogniewałyśmy. To znaczy, ja na nią.
- I na mnie? - Ingrid domyślała się, o czym rozmawiały. - Nie wiedziałaś, że zabrałam
dziecko. Nie wiedziałaś, jaki był nasz plan. Pewnie inaczej to sobie wymyśliłaś, prawda?
Aile schyliła głowę i jeszcze mocniej ścisnęła nosidełko w ramionach.
- Tak - odparła cicho.
- Plan nie był taki głupi, Aile. Trochę namieszałyśmy, ale Maret dobrze byłoby u
Stiny. - Ingrid wzięła głęboki oddech i dodała: - I nadal nie jest za późno.
Aile potrząsnęła głową i zamrugała, by przegonić cisnące się do oczu łzy. Ona też
Zgłoś jeśli naruszono regulamin