Profesor Wilczur.pdf

(537 KB) Pobierz
Niniejsza
darmowa publikacja
zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji.
Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym
BezKartek.
Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Profesor Wilczur
(Bezpłatny fragment)
ISBN: 978-83-63720-15-5
Wydawnictwo: Liber Electronicus
Spis treści
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział I
Profesor Jerzy Dobraniecki powolnym ruchem odłożył słuchawkę i, nie patrząc na żonę,
powiedział pozornie obojętnym tonem:
- W sobotę mamy ogólne zebranie Związku Lekarzy. Pani Nina nie spuszczając zeń oczu zapytała:
- I czegóż jeszcze chciał Biernacki? Bo to on telefonował?
- Ach, drobiazg. Pewne kombinacje organizacyjne - machnął ręką Dobraniecki.
Zbyt dobrze znała męża, by maska obojętności na jego twarzy była dla niej nieprzenikniona.
Przeczuwała, że oto znowu spadł na jego głowę jakiś cios, że oto znów poniósł klęskę, a przynajmniej
dotkliwą porażkę, że oto znowu spotkało go niepowodzenie, które chce przed nią ukryć.
Ach, ten słaby człowiek, ten człowiek, który nie umie walczyć, który pozycję po pozycji oddaje
innym i coraz bardziej spychany jest w cień, w szare szeregi drugoplanowych lekarzy. Nienawidziła
go prawie w tej chwili.
- O co chodziło Biernackiemu? - zapytała z naciskiem.
Wstał i chodząc po pokoju zaczął mówić tonem wyrozumiałej perswazji:
- Zapewne... Oni mają rację... Należy się to Wilczurowi... A i mnie odpoczynek. Przez tyle lat
byłem prezesem Związku... A przy tym nie możemy zapomnieć, że Wilczurowi należy się jakaś
rekompensata moralna za wszystkie jego nieszczęścia...
Pani Nina zaśmiała się krótkim, ostrym śmiechem. Jej wielkie, zielone oczy błysnęły pogardliwą
ironią. W skrzywieniu ust, tych pięknych ust, których wizji nie mógł się pozbyć nawet podczas swej
pracy, zarysowała się linia niemal wstrętu:
- Rekompensata?... Ale już od dawna otrzymał ją z nadwyżką! Chyba jesteś ślepy! Odbiera ci
jedno stanowisko po drugim. Wydarł ci kierownictwo lecznicy, słuchaczy, pacjentów, dochody...
Rekompensata!
Dobraniecki zmarszczył brwi i powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu:
- Wszystko to mu się należy. Wilczur jest wielkim uczonym, genialnym chirurgiem.
- Tak, więc czymże ty jesteś? Gdy przed sześciu laty wychodziłam za ciebie, wierzyłam, że ty sam
myślisz, iż jesteś najlepszym chirurgiem i sławą w nauce.
Dobraniecki zmienił ton. Oparł się o brzeg biurka, pochylił się nad żoną i zaczął łagodnie:
- Kochana Nino, musisz przecież zrozumieć, że są pewne gradacje, jest pewna hierarchia, są różne
stopnie uzdolnień i wartości ludzkich... Jakże możesz mi robić zarzut z tego, że mam dość
samokrytycyzmu, by ocenić, że Wilczurowi ustępuję i muszę ustępować pod wielu względami?... A
zresztą...
- Zresztą - wpadła mu w słowo - nie mamy o czym mówić. Znasz dobrze moje zdanie w tej
materii. Jeżeli tobie brak ambicji i woli zwycięstwa, ja mam jej aż nadto. Nie pogodzę się z rolą żony
jakiegoś zera. I ostrzegam cię, że jeśli dojdzie do tego, że w końcu będziesz zmuszony przenieść się
na praktykę do jakiegoś Pikutkowa - ja z tobą nie pojadę.
- Nino, nie przesadzaj.
- O, bo na tym się skończy" Myślisz, że nie wiem. Już teraz Wilczur forytuje docenta
Biernackiego. Zepchną cię na sam dół! Ja nie mam za co wykupić mego futra od kuśnierza! Ciebie to
oczywiście nic nie obchodzi, ale ja tego nie ścierpię, ja nie jestem stworzona do tego, by być żoną
Zgłoś jeśli naruszono regulamin