57.odt

(28 KB) Pobierz

**James**

-Na pewno nie chcesz, żebym go przefaksowała? - zapytała Roslyn, kiedy Jen się uspokoiła. Mimo to, widziałem jak cierpi. Jeszcze nie wie, co jest w tym liście, ale sam fakt o wiadomości od biologicznego ojca... musi być szokująca.

-Nie. - pokręciła gwałtownie głową. - Musisz to zrobić. Teraz albo nigdy. - Powiedziała powoli, spuszczając wzrok z ekranu. - Rozerwij kopertę, otwórz list i przeczytaj na głos, zanim się rozmyślę i zacznę żałować.

Rosly, popatrzyła na szczelnie zaplombowaną kopertę. Dopiero po dłuższej chwili otworzyła szufladę i sięgnęła po nóż do papieru.

-To może my wyjdziemy... - zaczął Carlos, kiedy Roslyn, przecięła zgięcie na zamknięciu i wyciągnęła kartkę wyrwaną z kołonotatnika. Zdążyłem zauważyć luźne pismo pokrywającego niepełną stronę standardowego zeszytu z domyślnym marginesem.

Jen odwróciła się i chwyciła mnie za ramię, kiedy zacząłem wstawać.

-Zostańcie. - poprosiła. Spojrzałem znacząco na Logana, a on tylko wzruszył ramionami. - Nie chcę być sama, kiedy Rossie będzie to czytać. Proszę...

Ucałowałem ją w czubek głowy i usiadłem na krawędzi łóżka Carlosa. Ten to ma fart... Zawsze dostaje najlepiej urządzony pokój.

-Czytaj. - powiedziała Jennifer, a Roslyn pokiwała głową i pochyliła się nad kartką.

-Kochana córeczko. - zaczęła. - Nawet sobie nie wyobrażasz jaki jestem szczęśliwy. Bo w końcu się odnalazłaś. Cała i zdrowa. Nie jestem w stanie zliczyć ile nocy spędziłem na płaczu i zastanawianiu się, co się z tobą dzieje. W głębi duszy miałem nadzieję, że trafiłaś do kochającej rodziny, nawet jeśli zostałaś uprowadzona bez nadziei na odnalezienie. Pomimo wszystkich złych rzeczy, jakie słyszałem od ludzi, których wynajmowaliśmy z mamą, nie przestawałem wierzyć, że pewnego dnia się odnajdziesz. Aż w końcu nadszedł ten błogosławiony przez Boga dzień. Kochana Oceane, długo się zbierałem do napisania tego listu. Nie miałem odwagi, żeby zebrać w słowa wszystko, co teraz czuję. Piszę do Ciebie, bo chciałbym Cię zaprosić do domu moich rodziców, a Twoich dziadków na Florydzie. Zapytaj Roslyn. Słyszałem, że razem mieszkacie. Świetnie zna dojazd i adres. Na pewno Cię tam doprowadzi. Jeśli nie dla mnie, to przynajmniej żeby się spotkać ze swoją ukochaną Ciocią. Już nie mogę się doczekać naszego spotkania. Twój zawsze kochający tata.

Znowu zapadła cisza. Było słychać tylko odgłosy dyskoteki nad basenem i szum ciepłej wody wolno spływającej do wanny.

-Dobra Jess! - zaczął Carlos, kiedy niezręczna cisza zaczęła nam doskwierać. - Ta kąpiel miała być moja, ale gorąca woda dobrze Ci zrobi.

Jennifer wstała i bez słowa poszła do łazienki. Nawet nie zwróciła Carlosowi uwagi, że użył zdrobnienia, którego nie lubi. A po tym wszystkim musi być rozbita. Poważnie rozbita.

Podszedłem do laptopa i zamknąłem monitor, z którego Roslyn już dawno zniknęła. No, razem jakoś przebrniemy przez tą sytuację z ojce. Uda nam się. Na pewno!

-James... - zaczął Logan, który jak dotąd siedział na krawędzi poręczy łóżka. - Myślę, że Jen przydadzą się jakieś lekkie ciuchy.

**Kendall**

-Ustalmy termin ślubu. - powiedziałem, patrząc na Alianę, która spinała sobie włosy na czubku głowy. - Jesteśmy zaręczeni od kilku miesięcy, a jeszcze ani razu o tym nie rozmawialiśmy.

-Kochanie... - westchnęła, wskakując na łóżko i zbierając opróżnione talerze na wózek kelnera. - Wiem, że się niecierpliwisz. Najpierw musimy wrócić do kraju, potem dopiero omówić tą sprawę w urzędzie.

-Znam procedury. - powiedziałem powoli, kładąc jej rękę na ramieniu i nakłaniając, żeby się obok mnie położyła. - Chciałbym to załatwić jak najszybciej. Jeszcze zanim urodzisz.

Aliana parsknęła śmiechem. Wyglądała teraz znacznie młodziej niż zazwyczaj. Wypoczęta, z opalonymi i piegowatymi ramionami. Ale i bez tego miałem wrażenie, że pięknieje z każdym dniem. Zanim wyjechaliśmy... Ten reżyser nie tak łatwo dał się spławić. I chwilami miałem wrażenie, że Aliana jest bliska zmiany zdania.

-Myślisz, że ja nie? Tylko mam nadzieje, że pogróżki od Nate'a nie są jedynym powodem Twojego pośpiechu. - odparła, wychodząc z wózkiem do korytarza i wystawiając go za drzwi.

Pośpiesznie wstałem, zabierając z szafki pięć dziesięciodolarowy banknot, co miało być napiwkiem za poprzedni dzień. Zwinnie ominąłem Alianę i wetknąłem banknot pod jeden z talerzy.

-Zapomniałam. - westchnęła, kręcąc głową i puszczając klamkę. - Gdzie ja mam głowę?

-To chyba normalne, że jesteś zapominalska. - pocieszyłem ją, zamykając drzwi. - Czytałem o tym. Podobno...

-Oj, nie mów, że Nate dawał Ci tę książeczkę. - przerwała mi, rzucając szlafrok z łóżka na krzesełko toaletki. - Prosiłam go, żeby tego nie robił.

Poczułem jak coś zaciska mi się w żołądku. No, jeszcze tego brakowało. Skąd miałem wiedzieć, że to się jej nie spodoba. No i Nate nie wspomniał o niechęci Allie do tego typu literatury.

-Po prostu się o Ciebie martwi. - oznajmiłem, pomagając jej upiąć niesforne kosmyki przed kąpielą. - I ja też. Wszyscy chcemy jak najlepiej. I dla Ciebie. I dla dziecka.

**Logan**

Wcześniej nie przypuszczałem, że rodzice Rose będą podejmować jakieś kroki w kierunku Jen. Spodziewałem się, że najpierw dadzą jej się oswoić z myślą o tym wszystkim. Ale żeby od razu pisać taki list. Brawo za odwagę, panie Waker.

Jednocześnie żałowałem, że coś takiego się stało. Jennifer to fajna kuzynka. Chociaż właściwie nie jest moja kuzynką, ale fajnie było tak o tym myśleć.

Leniwie przeszedłem do restauracji. Mijałem różnych ludzi, mówiącej w przeróżnych językach. Jutro wyjeżdżamy dalej. Byłem trochę zdziwiony, że koncerty gramy po południu. Ale w tej części europy... Wieczorem muzyka klubowa lepiej się sprzedaje i dlatego w lokalach nie ma miejsc.

-Przepraszam. - zwróciłem się do kierowniczki sali. - Zdążyłem na kolację?

Kobieta podskoczyła i powiedziała coś po hiszpańsku. Nie zrozumiałem z tego ani słowa.

-Mówi pani po angielsku? - zapytałem, drapiąc się po głowie.

-Angielski. - odparła z wyraźnym egzotycznym akcentem. - Pytał pan o kolację? Nie, teraz już za późno. O tej porze tylko room-serwis.

Pokiwałem głową i wskazałem palcem na podkradnę z formularzami, na znak, że chcę zamówić jedzenie.

-Dostanę kurczaka z frytkami? - poprosiłem. - I ostry sos.

-Oczywiście. Numer pokoju? - pokiwała głową, wpisując coś na kartkę.

-Dwieście piętnaście.

-Nasz kucharz przygotuje wszystko i kelnerka zaniesie do pokoju za kwadrans.

-Dziękuję, będę czekał. - odpowiedziałem, dając jej drobny banknot.

No, to pozostało mi tylko wracać do pokoju... Westchnąłem w duchu i uśmiechnąłem się do pokojówki, wrzucając worek z kuchennymi nieczystościami do okienka śmieciowego.

**Nicole**

Dzisiaj dość późno wróciłam do domu. Nie wiedziałam, że załatwianie tych wszystkich spraw fundacji samemu jest takie trudne. Pokłony dla Aliany, bo nie wiem, jak ona sobie z tym wszystkim.

Pierwsze, co zobaczyłam po wejściu do środka, to Roslyn, która malowała coś z wyraźną wściekłością.

-Co robisz? - zawołałam. - Uważaj, bo zrobisz dziurę w płótnie. Czemu się tak wściekasz?

-Łatwo powiedzieć! - wrzasnęła. - Po zaginięciu Oceane, ten palant zostawił mamę, kiedy ta przeżywała załamanie nerwowe. Mną się właściwie nie przejął. Tylko dzwonił raz na miesiąc przez pierwsze trzy lata, a potem przestał! - krzyczała, wciąż wyżywając się na sztaludze. - To też się z nim nie kontaktowałam! Nie chce ze mną gadać, trudno! Nie potrzebowałam jego łaski! A teraz po tych wszystkich latach zachciało mu się odgrywania troskliwego tatusia!

Przez chwilę byłam w szoku po jej nagłym wybuchu złości. Jej twarz była niemal czerwona ze złości, a włosy rozczochrane od gwałtownego trząchania głową.

-Lepiej? - zapytałam, kiedy umilkła na dobre.

-Tak, przepraszam. - jęknęła, zwalniając zszywki na sztaludze. - Po prostu nie mogę znieść, że ten palant znowu namąci. Tylko go nie było i w końcu życie mi się poukładało. A teraz zjawia się, żeby od tak wszystko zniszczyć.

Podeszłam do stołu kuchennego i wzięłam z niego nożyk o zdartej końcówce, którym zawsze odczepiała płótno i podałam jej, widząc, że się uspokoiła.

-Rossie... - westchnęłam. - Wyobrażam sobie, co teraz przeżywać, ale pomyśl, co może teraz czuć Jennifer. Nagle dowiedziała się, że ma nową rodzinę i całe jej dotychczasowe życie było jednym wielkim kłamstwem. Musisz jej pomóc się się z tym oswoić.

Roslyn wzięła ode mnie nożyk. Przez chwilę miałam wrażenie, że zamierza nim w coś rzucić. I nawet nie chciałam myśleć, że rzuci we mnie!

-Masz rację. - pokiwała głową po dłuższej chwili. - Tylko żałuję, że nie mogę teraz do nich jechać i sprawdzić jak się miewa.

-A przypomnij mi, o której miałaś być w pracy... - powiedziałam, spoglądając na zegarek.

-O dziewiątej. - wzruszyła ramionami, zwijając jeszcze mokre płótno, żeby móc je swobodnie wyrzucić.

-A teraz jest?

-W pół do dziesiątej. - odpowiedziała spokojnie, ale dwie sekundy później rzuciła się w kierunku kupki czystych ubrań. - Do licha, jestem spóźniona do pracy!

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No i na dzisiaj byłoby na tyle... Miałam jeszcze popisać na X, ale już nie mam siły... Z Boku pojawiło się info dla „spamowiczów”. Jak dotąd mi to nie przeszkadzało, ale dopiero dzisiaj rano dotarło do mnie, że z części zaproszeń (pierwszy od bywalca) nie wynika, że opowiadanie zostało przeczytane. Zupełnie, jakby ten ktoś chciał mi powiedzieć: „Czytaj moje, ale Twoje mam głęboko gdzieś.” A ja tego nie lubię. Każdemu zależy na czytelnikach, ja rozumiem. Ale jeśli dodajemy komentarz, tylko, żeby się zareklamować, to wtedy nie ma sensu. Jeśli ja się gdzieś reklamuję, to czytam, oceniam i dopiero zapraszam do siebie. Każdy Bloger się stara i pisze z sercem. Ja szanuję innych i mam mam nadzieję, że inni będą szanowali mnie. Wiem, że komentuję ile wlezie. Jak czytam, to komentuję. Dla mnie to jest oczywiste.

Dobra, koniec tej przemowy. Mam nadzieję, że się wam podobało. Dajcie mi znać. Do czwartku! Trzymajcie się cieplutko!

Zgłoś jeśli naruszono regulamin