Smith Deborah - Serce smoka.pdf

(952 KB) Pobierz
DEBORAH SMITH
Serce smoka
Przełożyła Ewa Prądzyńska
Tytuł oryginału Heart of the Dragon
SERCE SMOKA
Szofer wskazał otwarte drzwi samochodu.
- Proszę wsiąść, panna Vatan jest tutaj.
Rebeka podeszła spiesznie, szczęśliwa,
że
nareszcie jest bliska celu; zaczęła nawet po-
dejrzewać smoka-Santellego o całkiem mięk-
kie serce, skoro doprowadził do tego spotka-
nia. W tym samym momencie szofer wepchnął
ją na tylne siedzenie; znalazła się pomiędzy
dwoma mężczyznami, którzy brutalnie chwyci-
li ją pod ramiona. Czyjaś ręka zacisnęła się na
jej ustach. Rebeka zdołała jeszcze dostrzec
błysk długiego czarnego ostrza, które po chwi-
li poczuła na gardle. Szofer spokojnie zamknął
drzwi i przyciemnione szyby odcięły ją od re-
szty
świata.
Pomyślała,
że
jeżeli dalej będzie
powstrzymywała krzyk, za chwilę pękną jej
płuca.
- Potrzebna nam pani współpraca - po-
wiedział miłym głosem jeden z mężczyzn -
i dlatego nic się pani nie stanie.
Kiedy samochód ruszał, poprzez zaskocze-
nie i strach Rebeki przedarła się czarna myśl:
„Nigdy nie ufaj smokom ".
R
S
I
Kashadlin Santelli stał przy oknie z nieruchomą twarzą,
ale w
środku
drżał z niecierpliwości. Oczekiwał właśnie
przybycia pewnej kobiety, którą miał zobaczyć po raz pier-
wszy w
życiu.
Jego opanowanie było wynikiem długich lat
pracy nad wytworzeniem w sobie pewnego dystansu do ota-
czającego
świata.
Jednak w owej chwili mimo wszystko da-
wała o sobie znać ciekawość. Przysunął się bliżej do wiel-
kiego okna w hebanowej ramie i z wysokości pierwszego
piętra spojrzał w dół.
Gdy dotknął jasnej jedwabnej zasłony, przyszła mu do
głowy szalona myśl,
że
tkanina ma w sobie gładkość kobie-
cej skóry, a jednocześnie stalowy chłód nerwów Rebeki
Brown, i to połączenie zaciekawiło go. Ta dziewczyna musi
mieć nieprawdopodobny tupet, jeżeli znalazła się tu,
w Bangkoku, z zamiarem, o jaki ją podejrzewał. Rodzina
Nalinatów miewała najdziwniejsze pomysły, ale
żeby
poje-
chać aż do Ameryki w celu wynajęcia szpiega?
Tak, Rebeka Brown stanowiła zagadkę. Z przekąsem
ostrzegł ją w duchu,
że
nie ma co liczyć na jego słabe nerwy,
był bowiem specjalnie szkolony do wykrywania wszelkiego
szpiegostwa oraz do ochrony przed nim innych. Jeżeli Rebe-
ka Brown rzeczywiście została zatrudniona po to,
żeby
na-
robić komuś kłopotów, on zamierzał rozgryźć ją natychmiast
i wydobyć zniej wszelkie informacje. Już w dzieciństwie zdą-
żył
się bowiem przekonać,
że
niewinność to tylko pozory.
Odrzucając mroczne wspomnienia, z dumą rozejrzał się
po biurze, które wynajął specjalnie na owo popołudnie. Wy-
brał budynek o tradycyjnym wnętrzu, ze złotymi smokami
spoglądającymi groźnie z rzeźbionej tekowej boazerii i ster-
tą bogato haftowanych poduszek z najlepszego tajlandzkie-
go jedwabiu, ułożonych na długiej czerwonej sofie. Rogi
mahoniowego biurka ozdabiały majestatyczne tygrysie gło-
wy, na wierzchu zaś leżał blok pergaminu, cienkie złote pió-
ro oraz - dla ozdoby - ciężka bryła szlifowanego jadeitu
R
S
wielkości cegły o niewiadomym przeznaczeniu. Wszystkie
te dziwne przedmioty miały wzbudzić w Rebece Brown pe-
wien niepokój, uświadomić jej, jak bardzo różna od jej włas-
nej jest owa kultura, która rządzi się ciągle dawnymi prawami.
Poza tym, skoro już stanęła mu na drodze, powinna się
dowiedzieć,
że
on także nie jest podobny do mężczyzn, któ-
rych znała dotychczas. Jeżeli rzeczywiście była uwikłana
w całą tę sprawę, to najwyższy czas,
żeby
zaczęła się go oba-
wiać.
Ulicą w dole płynęły tłumy małych złotoskórych postaci,
a ubiory typowo azjatyckie mieszały się z modą zachodnią.
Biznesmeni w garniturach i krawatach mijali mnichów bud-
dyjskich odzianych w długie szaty o barwie szafranu. Samo-
chody i autobusy z trudem torowały sobie drogę pośród ro-
werów i trójkołowych ryksz motorowych z umieszczonymi
w tylnej części otwartymi siedzeniami dla pasażerów. Sprze-
dawcy w różnokolorowych koszulach i słomkowych kape-
luszach o szerokich rondach siedzieli w kucki wśród swoich
towarów, rozłożonych bezpośrednio na chodnikach przed
nowoczesnymi butikami pełnymi zachodnich wyrobów.
Kash wiedział bardzo dobrze,
że
na ulicach Bangkoku hand-
luje się dosłownie wszystkim, od gorących potraw po naj-
czystsze diamenty, od przedmiotów zwykłych, sprzedawa-
nych legalnie po egzotyczne i najbardziej zakazane.
On sam odbiegał bardzo swoim wyglądem od ludzi w do-
le. Dla nich miał barbarzyńskie wręcz rozmiary - o wiele za
wysoki wzrost i zbyt szerokie ramiona - natomiast z rysów
jego twarzy prawie nie można było odgadnąć azjatyckiego
pochodzenia. Wiedział jednak,
że
na zawsze pozostanie
w nim coś z twardego chłopaka, wychowanego na tutej-
szych ulicach.
Spoza zasłony dostrzegł nagle białego sedana zatrzy-
mującego się przed domem i serce zaczęło mu bić mocniej
na myśl o zbliżającym się spotkaniu. Pewnie będzie musiał
wysłuchać tej samej niedorzecznej historyjki, którą znało
już niemal całe miasto. Gdy kierowca otwierał tylne drzwi,
Kash cofnął się w głąb pokoju, chciał bowiem zobaczyć ko-
bietę dopiero w biurze, przed sobą.
R
S
Jedwabna zasłona zaszeleściła
łagodnie.
Rebeka Brown wsunęła rękę pod włosy i ostrożnie wyre-
gulowała aparat słuchowy w prawym uchu. Jej tajlandzki
przewodnik, chudy, wiecznie nieszczęśliwy mężczyzna,
który prawie się nie odzywał przez całą drogę z hotelu, właś-
nie usiłował coś do niej powiedzieć, lecz znajdowali się
w tłumie sprzedawców, którzy gestykulując zachęcali ją do
kupna zupełnie niepotrzebnego towaru. Przypomniała sobie
zajście, do jakiego doszło poprzedniego dnia przed hotelem,
kiedy to jakiś słoń oddalił się od właściciela i zatarasował
drogę wszystkim pojazdom z wyjątkiem ryksz.
Teraz już wiedziała, co czuł wtedy słoń.
Skłoniła przepraszająco głowę w stronę jednego ze sprze-
dawców i złożyła ręce pod brodą w pełnym szacunku ge-
ście,
który Tajowie nazywają wai. W zakłopotanie wprawiła
ją myśl,
że
ów gest może oznaczać zarówno pozdrowienie,
jak też prośbę o wybaczenie. Mężczyźni w końcu ustąpili jej
z drogi, ale ich uprzejme uśmiechy były wyraźnie wymu-
szone.
- Przepraszam, co pan mówił? - zapytała przewodnika,
pochylając się ku niemu i dotykając rękawa jego białej ko-
szuli.
Brwi Taja podjechały do góry. Rebeka szybko cofnęła rę-
kę i skarciła się w duchu. Zawsze zapominała,
że
tutaj kobie-
cie nie wolno publicznie dotknąć
żadnego
mężczyzny, na-
wet jeżeli jest to przyjaciel lub mąż, lub też groźnie wyglą-
dający pracownik Kompanii Jedwabniczej Vatanów, mający
zaprowadzić ją na długo oczekiwane spotkanie z Mayurą
Vatan.
- Wejdzie pani na górę sama. - Tym razem jej towarzysz
mówił głośniej. - Zostawiam tu panią.
- Ale przecież...
- Pokój numer dwadzieścia dwa, pierwsze piętro. - Wy-
konał w jej stronę niedbałe
wai
i wrócił do samochodu.
Rebeka z ledwością powstrzymała się, by znów nie
chwycić przewodnika za rękaw.
- Czy panna Vatan mnie oczekuje? I co to za budynek?
R
S
Zgłoś jeśli naruszono regulamin