Philip K. Dick Stowarzyszenie Mężczyzna siedział na chodniku, ciskajšc w rękach zamknięte pudełko. Pokrywa pudełka poruszyła się niecierpliwie, napotykajšc opór jego palców. - No już dobrze - mruknšł mężczyzna. Pot ciekał mu po twarzy grubymi kroplami. Z wolna uchylił pokrywę i przytrzymał jš palcami. Ze rodka dobiegło metaliczne brzęczenie, niskie uporczywe wibracje potęgujšce się wraz z chwilš, kiedy do rodka wtargnšł blask słońca. Pojawiła się mała główka, okršgła i błyszczšca, a za niš następna. Kolejno ze rodka wychynęło więcej główek, które wycišgajšc szyje rozglšdały się wokół. - Byłem pierwszy - powietrze przeszył głosik należšcy do jednej z nich. Między główkami wywišzała się chwilowa sprzeczka, po czym osišgnęły porozumienie. Siedzšcy na chodniku mężczyzna drżšcymi dłońmi podniósł metalowš figurkę. Postawił jš na ziemi i nieudolnie zabrał się do nakręcania. Figurka przedstawiała stojšcego na bacznoć, krzykliwie pomalowanego żołnierza z broniš i w hełmie. Kiedy mężczyzna przekręcił klucz, ramiona żołnierzyka powędrowały w górę i w dół. Wymachiwał nimi dziarsko. Chodnikiem nadchodziły dwie pogršżone w rozmowie kobiety. Zerknęły ciekawie na siedzšcego mężczyznę, pudełko oraz lnišcš figurkę, którš trzymał w ręku. - Pięćdziesišt centów - mruknšł mężczyzna. - Kupcie dzieciakowi co do... - Czekaj! - zabrzmiał wštły metaliczny głosik. - Nie im! Mężczyzna urwał gwałtownie. Kobiety spojrzały po sobie, póniej na niego i na metalowš figurkę. Popiesznie podjęły swojš wędrówkę. Żołnierzyk omiótł bacznym spojrzeniem ulicę, samochody oraz ludzi robišcych zakupy. Raptem zadrżał, wydajšc z siebie niski podekscytowany chrobot. Mężczyzna przełknšł linę. - Nie ten dzieciak - rzucił ochrypłym głosem. Usiłował przytrzymać figurkę, lecz metalowe palce bolenie wpiły się w jego dłoń. Chwycił oddech. - Każ im się zatrzymać! - zażšdała piskliwie figurka. - Zmu ich, aby stanęli! - Metalowa figurka odmaszerowała od niego i ze sztywno wyprostowanymi kończynami kroczyła po chodniku. Chłopiec i jego ojciec zwolnili kroku, patrzšc na niš ciekawie. Siedzšcy mężczyzna umiechnšł się blado; obserwował, jak figurka podchodzi do nich kołyszšc się z boku na bok i wyrzucajšc ręce na przemian w górę i w dół. - Proszę kupić co dla chłopca. Niezrównany kompan. Dotrzyma mu towarzystwa. Ojciec umiechnšł się, ledzšc ruchy manewrujšcej w okolicach jego buta figurki. Żołnierzyk zderzył się z butem. Zaklekotał i brzęknšł. Następnie znieruchomiał. - Nakręć go! - wykrzyknšł chłopiec. Jego ojciec podniósł figurkę. - Ile? - Pięćdziesišt centów. - Sprzedawca wstał chwiejnie, przyciskajšc do siebie pudełko. - Dotrzyma mu towarzystwa. Rozbawi. Ojciec obracał w rękach figurkę. - Na pewno go chcesz, Bobby? - Na pewno! Nakręć go! - Bobby sięgnšł po żołnierzyka. - Zrób, żeby chodził! - Kupuję - oznajmił ojciec. Sięgnšł do kieszeni i podał sprzedawcy banknot dolarowy. Umykajšc spojrzeniem w bok sprzedawca niezgrabnie wydał mu resztę. Wszystko było tak jak należy. Figurka leżała spokojnie zatopiona we własnych mylach. Okolicznoci sprzęgły się, by doprowadzić do optymalnego rozwišzania. Dziecko przecież mogło wcale nie chcieć przystanšć, za Dorosły mógł nie mieć przy sobie pieniędzy. Wiele rzeczy mogło pójć nie tak jak należy; nieznona była sama myl o nich. Ale wszystko potoczyło się bez zarzutu. Figurka z zadowoleniem spoglšdała przed siebie ze swojego miejsca w tyle samochodu. Zatem wnioski wysnute na podstawie pewnych oznak były jak najbardziej poprawne: Doroli sprawowali władzę i Doroli dysponowali pieniędzmi. Posiadali władzę, ale ta ich władza uniemożliwiała jakikolwiek kontakt z nimi. Ich władza oraz ich rozmiary. Z Dziećmi sytuacja wyglšdała inaczej. One były małe, dzięki czemu łatwiej można było się z nimi dogadać. Wierzyły w każde słowo, a polecenia wykonywały bez szemrania. Przynajmniej tak mówili w fabryce. Pogršżona w słodkich marzeniach figurka leżała bez ruchu. Serce chłopca biło przypieszonym rytmem. Pobiegł na górę i z impetem otworzył drzwi. Zamknšwszy je, ostrożnie podszedł do łóżka i usiadł. Następnie przyjrzał się temu, co spoczywało w jego dłoniach. - Jak się nazywasz? - zapytał. - Jak ci na imię? Metalowa figurka nie odpowiedziała. - Przedstawię cię reszcie. Musisz poznać wszystkich. Spodoba ci się tutaj. Bobby odłożył figurkę na łóżko. Podbiegł do szafy i wydobył z niej wypchany karton z zabawkami. - To jest Bonzo - owiadczył. Podniósł bladego pluszowego królika. - I Fred. - Obrócił na wszystkie strony różowš gumowš winkę, aby żołnierzyk mógł się lepiej przyjrzeć. - I Teddo, rzecz jasna. To jest Teddo. Przyniósł Tedda na łóżko i położył obok żołnierzyka. Teddo leżał w milczeniu wlepiajšc w sufit spojrzenie szklanych oczu. Był bršzowym misiem, z kępkami słomy sterczšcymi mu ze szwów. - A jak ciebie nazwiemy? - zastanowił się Bobby. - Uważam, że powinnimy zwołać naradę i zadecydować. - Urwał w zamyleniu. - Nakręcę cię, żebymy wszyscy mogli zobaczyć, jak chodzisz. Ułożywszy figurkę twarzš w dół poczšł jš skrupulatnie nakręcać. Kiedy kluczyk napotkał opór, schylił się i postawił figurkę na podłodze. - No dalej - zachęcił Bobby. Metalowa figurka stała w miejscu. Naraz zaczęła chrobotać i brzęczeć. Ruszyła po podłodze sztywno wyrzucajšc kończyny. Raptem zmieniła kierunek i popieszyła w stronę drzwi. Dotarłszy do nich, stanęła. Wówczas obróciła się do porozrzucanych wokół klocków i zaczęła zrzucać je na stertę. Bobby obserwował jš z zainteresowaniem. Figurka zmagała się z klockami układajšc je w piramidę. Wreszcie wdrapała się na sam szczyt i przekręciła klucz w zamku. Oszołomiony Bobby podrapał się po głowie. - Czemu to zrobił? - zapytał. Figurka zeszła na dół i wród szumów i brzęków przemaszerowała przez pokój w stronę chłopca. Bobby i pluszowe zwierzęta obrzuciły jš spojrzeniami pełnymi zdumienia i podziwu. Zbliżywszy się do łóżka, przystanęła. - Podnie mnie! - zażšdała niecierpliwie wštłym metalicznym głosikiem. - Szybciej! Nie sied tak! Bobby wytrzeszczył oczy. Mrugał, nie spuszczajšc z niej wzroku. Pluszowe zwierzęta zachowały milczenie. - Jazda! - wrzasnšł żołnierzyk. Bobby wycišgnšł rękę. Żołnierzyk ułapił jš z całej siły. Bobby krzyknšł. - Cicho bšd - nakazał mu żołnierzyk. - Postaw mnie na łóżku. Mamy do przedyskutowania sprawy niezwykłej wagi. Bobby umiecił go obok siebie na łóżku. Wyłšczajšc lekki szum mechanizmu figurki w pokoju panowała cisza. - Ładny pokój - przerwał milczenie żołnierzyk. - Bardzo ładny pokój. Bobby odsunšł się nieznacznie. - O co chodzi? - zapytał ostro żołnierzyk, obracajšc się ku niemu i patrzšc w górę. - O nic. - Co jest? - Figurka spoglšdała na niego badawczo. - Chyba się mnie nie boisz, co? Bobby wiercił się niewyranie. - Bać się mnie? - Żołnierzyk parsknšł miechem. - Jestem po prostu małym ludzikiem z metalu, zaledwie szeć cali wzrostu. - Zanosił się miechem. Nagle urwał. - Słuchaj no. Mam zamiar pomieszkać tu z tobš przez jaki czas. Nie zrobię ci krzywdy; tego możesz być pewien. Jestem przyjacielem - dobrym przyjacielem. Z lekkim niepokojem zerknšł w górę. - Ale musisz robić to, co ci każę. Nie masz nic przeciwko temu, prawda? Teraz powiedz mi: ilu ich jest w twojej rodzinie? Bobby zawahał się. - No już, ilu? Dorosłych. - Troje... Tatu, mama i Foxie. - Foxie? A któż to znowu? - Moja babcia. - Troje. - Figurka skinęła głowš. - Rozumiem. Tylko troje. Ale inni bywajš tu od czasu do czasu? Czy jacy Doroli odwiedzajš ten dom? Bobby potwierdził skinieniem. - Troje to niedużo. Troje nie stanowi problemu. Według fabryki... Urwał. - Dobrze. Posłuchaj mnie. Nie chcę, aby cokolwiek im o mnie wspominał. Jestem twoim przyjacielem, sekretnym przyjacielem. I tak ich by to nie zaciekawiło. Pamiętaj, nie zamierzam cię skrzywdzić. Nie masz powodu do strachu. Będę tutaj mieszkał, tuż obok ciebie. Przecišgajšc ostatnie słowa, pilnie lustrował chłopca. - Zostanę kim w rodzaju prywatnego nauczyciela. Nauczę cię wielu rzeczy; rzeczy, które masz robić i rzeczy, które masz mówić. Włanie tak, jak to nauczyciele majš w zwyczaju. Spodoba ci się to? Cisza. - Oczywicie, że ci się spodoba. Rozpocznijmy od zaraz. Być może chciałby wiedzieć, w jaki sposób powiniene się do mnie zwracać. Powiedzieć ci? - Zwracać się do ciebie? - Bobby spoglšdał na niego. - Masz mówić do mnie... - Figurka spauzowała z wahaniem. Następnie odrzekła, prostujšc się z dumš: - Masz mówić do mnie: Panie Mój. Bobby podskoczył, przyciskajšc ręce do twarzy. - Panie Mój - odparła niestropiona figurka. - Panie Mój. Tak naprawdę to nie musimy zaczynać od zaraz. Padam z nóg. - Przekrzywiła się na jeden bok. - Prawie zupełnie się wyczerpałem. Proszę, nakręć mnie ponownie za godzinę. Figurka zaczęła sztywnieć. Zerknęła na chłopca. - Za godzinę. Nakręcisz mnie, jak należy? Zrobisz to, prawda? Umilkła. Bobby powoli kiwnał głowš. - Dobrze - mruknšł. - Dobrze. Był wtorek. Otwarto okno i ciepłe wiatło słoneczne przedostawało się do rodka, zalewajšc pokój swoim blaskiem. Bobby wyszedł do szkoły; pusty dom pogršżony był w ciszy. Pluszowe zwierzęta leżały na swoich miejscach w szafie. Pan Mój leżał podparty na komódce i wyglšdał przez okno, z lubociš oddajšc się lenistwu. Doleciał go cichy brzęczšcy odgłos. Co małego wleciało znienacka do pokoju. Nieduży obiekt kołował przez chwilę w powietrzu, by zaraz osišć na pokrywajšcej komódkę białej serwecie, tuż obok metalowego żołnierza. Był to miniaturowy model samolotu. - Jak leci? - zapytał samolot. - Czy wszystko w porzšdku jak do tej pory? - Tak - odparł Pan Mój. - A co z resztš? - Niewesoło, zaledwi...
pokuj106