Fielding Liz - Bohater jej romansu.pdf

(657 KB) Pobierz
Liz Fielding
Bohater jej romansu
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Lady March?
Ellie miała wrażenie,
że
język przykleił się jej do podniebienia. Popełniła
straszny błąd. Nie była
żadną
lady, nie nosiła arystokratycznego tytułu. Powinna
natychmiast się przyznać.
- Przepraszam,
że
musiała pani czekać - usprawiedliwiła się Jennifer
Cochrane - ale mieliśmy problem w drukarni.
Ellie uśmiechnęła się z trudem. Mimo
że
pożyczyła na tę okazję elegancki
kostium, starannie ułożyła włosy i zrobiła mocniejszy niż zwykle makijaż,
obawiała się,
że
w siedzibie redakcji wytwornego pisma „Milady" od razu
zostanie zdemaskowana.
Pomysł,
że
mogłaby pisać do magazynu przeznaczonego dla eleganckich
pań z wyższych sfer - które pomiędzy wożeniem dzieci zajmowały się jedynie
plotkami z przyjaciółmi oraz zakupami - wywołał wybuch wesołości wśród
członków jej klubu pisarskiego. To ją zmobilizowało. Postanowiła udowodnić
kolegom - a może także sobie -
że
potrafi napisać wszystko.
I udało się.
Przeczytała kilkanaście archiwalnych numerów pisma i znalazła lukę,
którą mogłaby wypełnić. W rezultacie powstał „Dziennik lady Gabrielli".
W rzeczowym i eleganckim stylu, charakterystycznym dla magazynu
przeznaczonego dla klas wyższych, opisała najważniejsze wydarzenia z
życia
kobiety - typowej czytelniczki „Milady" - matki trójki dzieci i właścicielki kilku
rasowych, doskonale ułożonych psów. Cały swój czas ta elegancka kobieta
poświęca aranżacji domu i pielęgnacji ogrodu, spotkaniom towarzyskim oraz
zasiadaniu w rozmaitych komitetach. Oczywiście lady Gabriella była
żoną
mężczyzny, którego było na to wszystko stać.
Nie zamierzała posunąć się aż tak daleko.
RS
-1-
Ellie pisała z wielką swadą i znajomością rzeczy, choć w rzeczywistości
wiodła zupełnie inne
życie.
Bez najmniejszych kłopotów wcieliła się w rolę pani
domu, mimo
że
była tylko sprzątaczką, która opiekowała się domem pod
nieobecność właściciela.
Przesłała tekst do redakcji, dołączając po namyśle kilka własnoręcznych
rysunków - gotycką wieżyczkę zdobiącą dach, kota siedzącego w głębokiej
wnęce okiennej oraz małe dziecko - najmłodszą latorośl lady Gabrielli - i
spodziewała się szybkiej, lecz odmownej odpowiedzi w zaadresowanej kopercie
zwrotnej, którą specjalnie do tego celu przygotowała. Takich zwrotów
otrzymała już w
życiu
wiele. Ale przecież trzeba
ścigać
marzenie aż do utraty
tchu, nieprawdaż?
Otrzymała list zaadresowany do lady Gabrielli March z zaproszeniem na
pogawędkę i powinna na tym poprzestać. Wystarczyło pokazać go członkom
klubu i przyjąć wyrazy uznania. Cóż, jej to nie wystarczyło.
Niepowtarzalna szansa rozmowy z naczelną redaktor sławnego magazynu
okazała się pokusą zbyt wielką, by ją odrzucić.
A zatem siedziała teraz jako lady Gabriella March w gabinecie Jennifer
Cochrane, kobiety w
średnim
wieku, onieśmielająco dystyngowanej i
stanowczej, której maniery, akcent oraz garderoba - w tym obowiązkowy, po-
dwójny sznur pereł - znamionowały klasę.
Było za późno na ucieczkę. Ellie musiała brnąć dalej. Oddychaj głęboko,
powtarzała sobie w duchu.
Udało się jej odstawić filiżankę na stolik i nie wylać zawartości na
elegancki kostium, który pożyczyła na tę okazję od swojej siostry, Stacey.
Wyciągnęła rękę.
- Dzień dobry, pani Cochrane.
Widocznie pani Cochrane uznała,
że
wszystko w porządku, ponieważ
obdarzyła ją niespodziewanie ciepłym uśmiechem i gestem dłoni wskazała
miejsce na sofie.
-2-
RS
- Obydwie jesteśmy zajętymi kobietami, lady March, nie będę więc tracić
czasu. Spodobał mi się pani pamiętnik, jak również rysunki, których użyła pani
jako ilustracji.
- Naprawdę? - To zabrzmiało beznadziejnie! Ellie usiłowała powstrzymać
szeroki, idiotyczny uśmiech, spowolnić pracę serca i przybrać bardziej stateczną
postawę. - Dziękuję...
- Pani rysunki mają w sobie uroczą spontaniczność, jakby szkicowała pani
własne myśli.
- Bo to prawda! - zapewniła gorąco Ellie, po czym jęknęła w duchu na
widok uśmiechu pani Cochrane. Usiłując ratować sytuację, dodała: -
Zamierzałam studiować na Akademii Sztuk Pięknych.
To akurat była prawda. Ale zdrowy rozsądek - genetyczna cecha w jej
rodzinie - zwyciężył i Ellie doceniła wartość dobrego, solidnego dyplomu
filologii angielskiej oraz nauczycielskich kwalifikacji. Praktyczny zawód na całe
życie,
w sam raz dla mężatki z dziećmi.
Wzruszyła ramionami - czy lady wypadało wzruszać ramionami? - i
pozwoliła pani Cochrane wyciągnąć własne wnioski.
- To oczywiste,
że
wybrała pani małżeństwo i dzieci - dokończyła pani
redaktor, uśmiechając się z aprobatą.
- Cóż, w dzisiejszych czasach większość młodych kobiet odkłada na
później
życie
rodzinne.
Na szczęście, mówiąc to, z zaciekawieniem przeglądała leżące przed nią
na niskim stoliku rysunki, więc Ellie miała czas, by ochłonąć.
- Czy to Chloe? - Pani Cochrane wzięła rysunek przedstawiający
raczkującego bobasa. - Pani najmłodsza latorośl?
W rzeczywistości była to córeczka jednej z kobiet, dla której Ellie
pracowała. Naszkicowała dziecko z pamięci. .
- Urocza - oceniła pani Cochrane, nie czekając na odpowiedź, a potem
dodała: - Będę z panią szczera, lady March...
-3-
RS
- Wystarczy Gabriello, proszę.
- Gabriello... Od pewnego czasu szukam kogoś, kto mógłby prowadzić
rubrykę na temat stylu
życia.
Stylu
życia
naszych czytelniczek, oczywiście.
Ogromnie trudno znaleźć właściwą osobę, obdarzoną talentem pisarskim i
umiejętnością dotarcia do naszego odbiorcy...
Nic dziwnego, pomyślała Ellie. Tylko przedwojenne pióro mogłoby
sprostać tym wymaganiom.
- Czytając różne teksty, nieodmiennie odnosiłam wrażenie,
że
wszystko to
pastisz. Brakowało w nich szczerości, autentyczności... - Uśmiechnęła się. -
Tak... szczerość jest tu niezbędna.
- To oczywiste - wykrztusiła Ellie.
- Pani styl cechuje niezwykła
świeżość,
odrobina zuchwałości, subtelna
ironia. Tego właśnie nam potrzeba.
Czyli tego wszystkiego, co Ellie ze wszystkich sił starała się ukryć...
- Proponuję, by pisywała pani dla nas regularnie, opierając się na swoich
doświadczeniach w zarządzaniu domem, wydawaniu przyjęć i tym podobnych
wydarzeniach z
życia
rodzinnego. Nie chodzi mi jednak o pamiętnik, raczej o
rozmowę z czytelnikiem, swego rodzaju pogawędkę przy kawie lub podczas
lunchu z przyjaciółką.
Wszystko to brzmiało znakomicie, jeśli pominąć drobny fakt,
że
Ellie nie
miała męża ani partnera, ani rozkosznych dzieci, ba, nie miała nawet domu. A
jeśli chodzi o wydawanie przyjęć, jej doświadczenie sprowadzało się do
zamawiania pizzy.
- Oto moja propozycja - ciągnęła pani Cochrane. - Wstępna umowa na
sześć miesięcy, wynagrodzenie według naszych zwykłych stawek, a potem, jeśli
czytelniczki zareagują pozytywnie, wrócimy do rozmowy. Zgoda?
Najgorszy z możliwych koszmarów, pomyślała Ellie posępnie. Kiedy
wreszcie nastąpił przełom w jej literackiej karierze, wszystko zostało oparte na
kłamstwie.
-4-
RS
Zgłoś jeśli naruszono regulamin